środa, 26 sierpnia 2009

Po HHK 2009!



Ostatnio rzadko zaglądam i pisuje na blogu, gdyż mam wakacje i wielkiego lenia, ale zaliczę ten come back jak Jay-Z.

W niedzielę późnym wieczorem powróciłem do domu z Hradec Kralove, gdzie wybrałem się (pełny spontan, spakowany w trzy godziny i wyjazd) na tegoroczną edycję festiwalu Hip Hop Kemp. Był to mój drugi Kemp, więc mogę porównać go jakoś z poprzednim.
Nie będę Wam opowiadał o tym jak dotarłem, jak wróciłem, kogo spotkałem i tym podobne, lecz skupię się na samym festiwalu.
Line-up nie był przeze mnie śledzony szczegółowo podczas jego podawania, bo mój wyjazd raczej nie był pewny, wręcz odwrotnie. Pełny line-up, który uważam za bardzo udany, poznałem otrzymując na miejscu książeczkę z mapką i rozpiską. Pierwsze co zauważyłem to mniejsza ilość hangarów i scen, a to wielki minus, bo zaliczam to raczej za regres niż progres w kwestii organizowania tego wydarzenia.

Środa, czyli mega gorący dzień w który wylądowałem na polu namiotowym przy festiwalu. Rok temu ani razu nie byłem odwiedzić pobliskiego jeziorka, lecz teraz udało się. Jak zawsze przed festiwalem odbywa się Warm-Up Party. W tym roku zamiast "warm-up party" było coś w stylu "what the fuck", gdyż organizatorzy się w tej kwestii się nie popisali, ponieważ w hangarze Backspin grali sami dj-e, głównie z Czech i Słowacji. Z drugiej strony pamiętam zeszły rok, jak byłem wymęczony podróżą i nie miałem wielu sił na to by poszaleć przy Kaze, więc tegoroczny Warm-Up Party można uznać za 'wypoczynkowy'.

Czwartek
był ciekawszym dniem, lecz nie był on do końca mistrzowski. Pogoda była niezmienna - słonecznie i upalnie, dla mnie spoko. Postanowiłem zaatakować największą scenę, czyli Live Stage, gdzie około godziny 17:00 grał Sicknature wraz z Snowgoons, lecz połączenie duńsko-niemieckie nie porwało mnie. Zanim napiszę o kolejnym koncercie wspomnę o samym przygotowaniu sceny, która była o wiele lepiej ogarnięta niż rok temu - mam na myśli głównie telebimy: świetnie się sprawowały i nie było tych opcji jak rok temu, że były włączane tylko na niektóre koncerty. Zaraz po Sicknature wbił na scenę pierwszy reprezentant polskiej sceny na Hip Hop Kempie, czyli Tetris wraz z Pogiem i DJ Tort'em. Krótko mówiąc - Tetris dał radę i zagrał świetny koncert utrzymując dobry kontakt z publiką. Zrobiłem sobie czterdziesto-minutową przerwę, gdy na scenie pojawił się słowiański raper Vec. Kolejnym artystą, który mnie interesował był Reks, który w ostatnim czasie jest dość popularny. "Say Goodnight" to jeden z numerów na które najbardziej czekałem i nie zawiodłem się! Zaraz po Reksie na scenie pojawili się kolejni polacy - Little i DJ Chwiał, czyli producencko-dj-ski duet The Returners wraz z członkiem grupy The Artifacts - El Da Sensei'em. Podczas koncertu wiele osób zebranych pod sceną dobrze się bawiło. O dziwo, że Sensei grywa dość często w Polsce to jego koncert na Kempie był dla mnie pierwszym. Bardzo pozytywnie go odebrałem. Z ciekawości postanowiłem zostać na "szwedzkim Kanye West" i czarnym koniu Hip Hop Kemp, czyli szwedzie Adam'ie Tensta. Słuchałem jego albumu "It's A Tensta Thing" i wiedziałem, że jest to klimat niezbyt pasujący do HHK. Parę minut pod sceną i uciekliśmy, bardzo słabo i zbyt elektronicznie. U-N-I było składem o którym gdzieś tam słyszałem, lecz ich nie słuchałem. Ich muzyka to coś w stylu nowoczesnego rapu, lecz widać, że kochają starą szkołę i jej hołdują. Koncert może nie był piorunujący, lecz na pewno ciekawy i warty sprawdzenia. Chciałem już uciekać spod sceny, lecz zostałem na BeatBurger Band, czyli crew do którego należy pięciu beatboxer'ów. Dali radę. Jak już byłem pod sceną to z czystej ciekawości zostałem na czwartkowego headlinera, a raczej headlinerkę - Lady Sovering. Weszła na scenę i zaczęła grać swój pierwszy numer, który dla mnie tego wieczoru był jej ostatnim. Dno i jeszcze raz - dno. Wieczór w Festival Park zakończyłem na koncercie w Music City Hangar na warszawskiej ekipie HiFi Banda. Było dość fajnie, piszę dość, ponieważ efekt finalny koncertu zepsuł akustyk - było za głośno i momentami słyszałem echo. Czwartek z jednej strony był dość dobry line-up'owo, bo miałem okazję zobaczenie Tetrisa i oczywiście Reks'a, z drugiej strony mega słaby ze względu na takiego Adam'a Tensta czy Lady Sovering... Uznałem czwartek za taką lepszą rozgrzewkę przed następnymi dniami.

Piątek
szykował się konkretny. Dzień koncertowy zacząłem około godziny 16:00, ponieważ wybrałem się pod Live Stage z nadzieją posłuchania na żywo "So Rotten" i nie tylko. Udało się. Blak Twang mimo wczesnej godziny dali fajny koncert. Zaraz po Blak Twang pojawiał się kolejny reprezentant Polski - PIH wraz z Bulim, Bezczelem i DJ Percem. Dużo fanów PIHa i nie tylko, pojawiło się pod sceną. Koncert mu się udał, lecz jak dla mnie za mało było kawałków koncertowych, chociaż "W Górę Szkła" czy "Nie Ma Miejsca Jak Dom" na instrumentalu z "Made You Look" Nas'a mogłem posłuchać. Po koncercie zostałem jeszcze chwilę na Niemców Huss i Hodn'a, których dobrze kojarzyłem z zajebistym klimatem, lecz tego dnia mnie nie porwali. Zrobiłem sobie dłuższą przerwę. Niestety nie udało mi się wrócić na Blu & Exile, a powróciłem dopiero na J-Live'a, którego odpoczywając oglądałem z górki leżącej naprzeciw sceny. Trochę żałuję, że nie byłem wtedy pod samą sceną, bo J-Live grał bardzo konkretnie, a motyw, gdy J-Live stanął za gramofonami i jednocześnie rymował było dla niejednego mistrzem świata, dla mnie też. Jeden z lepszych koncertów. "Reef The Lost Cauze & Torae" (USA) to było kolejną pozycją w rozpisce, wiadomo jarałem się i zostałem, tylko zastanawiała mnie opcja - "czemu oni razem?!". Wyjaśniło się - grali po 20 minut. Reef dał koncert z wielką energią, a Torae mega klasycznie i oba koncert uznaję na plus, wielki plus. Świetne numery na przekozackich bitach ruszały publiką. Torae miałem okazję widzieć rok temu w Łodzi na Outline Colour Festival i widać, że przez rok czasu zrobił duży postęp. Tego wieczoru swój krótki występ miał kolejny Polak, chyba teraz najsłynniejszy beatboxer w kraju Blady Kris. Widać było, że ludzie się nim jarali, dla mnie przeciętnie. Później na scenie pojawili się Czesi i Słowacy na freestyle'u i koncert zagrał klasyczny duet Indy i Wich wraz z LA4. Koncerty te obserwowałem z górki, gdyż zbierałem siły na najważniejszy dla mnie koncert tego wieczoru i tegorocznego HHK, czyli koncert legendarnej i najbardziej znanej postaci z Wu-Tang Clan, czyli show Method Man'a. Zrobiłem sobie dłuższą przerwę, podczas której straszono, że zbliżają się gradobicia, nawałnice itp., na szczęście na kilku kroplach deszczu podczas dnia się skończyło. Powróciłem pod scenę, gdzie jeszcze grał Vladimir 518 i DJ Mike Trafik, których koncert uważam za jedną z największych porażek HHK 2009. Po koncercie na scenie został DJ Mike Trafik, dla którego nie był to udany wieczór, gdyż ludzie czekający na opóźniający się koncert Method'a, wygwizdali i pokazali środkowy palec czeskimiemu dj-owi. Przerwa i DJ grający techno-rap był męczący. Zmiana dj-a, który puszczał klasyczny rap już mnie uspokoił, lecz dalej wszyscy czekaliśmy na główną gwiazdę. W międzyczasie pojawiła się informacja, że opóźnienia wynikają z problemów z dotarciem dj-a Mef'a. W końcu po około czterdziestu minutach opóźnienia pojawił się na scenie Method Man ze Streetlife'm i DJ Sueside'm. Koncert był wielkim show muzycznym, z przypomnieniem klasyków i nie tylko, a do tego skoki ze sceny Mef'a na publikę - super klimat. Jedynym mankamentem można uznać problemy DJ-a, który się momentami gubił. Ja i tak jaram się do dziś tym koncertem, w końcu był to Method Man! Chciałem jeszcze tego dnia jakoś skoczyć na Cymarshall Law, lecz przez obsuwy już nie ogarniałem czy on gra i zawinąłem na pole dokończyć wieczór. Kto był na Cymarshall Law'ie nie żałuje, no szkoda.

Sobota
, tak jak piątek, była bardzo fajna. Od rana trochę atmosfera się ochłodziła, ponieważ było pochmurnie, w końcu można było odpocząć od słońca, które ostro dawało przez poprzednie dni. Znów mała wtopa i nie poszedłem na B.O.B., bo z tego co widzę miał bardzo udany koncert, a niektórzy mówią, że najlepszy na Kempie. Teraz już tylko mogę tylko się ugryźć język. Pod Live Stage pojawiłem się na Planet Asia, który pokazał się ze znakomitej strony i nieźle się bawiłem na jego koncercie. Warszafski Deszcz był zaraz po Planet Asia. Ekipa Wielkie Joł zgromadzonych pod sceną przywitała utworem "Deszcze Niespokojne" znanym z kultowego serialu "Czterej Pancerni I Pies". Koncert rozpoczęli od singla "Już Od '99 Płynę", podczas którego publika rymowała z Tede i Numerem cały kawałek. Ogólnie koncert nie był dla mnie jakąś mega petardą, której po cichu oczekiwałem, był po prostu dobrym koncertem. Na pewno udałby się lepszy, gdyby był grany później. Jaram się płytą "Powrócifszy..." i jak kiedyś wspominałem "Nastukfaszy..." nie jest mi obce, klasyk. Zabrakło mi na koncercie właśnie kawałka WFD "Aluminium", a także solowych numerów Tedego jak rozkurwiający każdą imprezę i koncerty "Drin Za Drinem" czy "Ona Jest Szmatą". Zawinąłem znów spod sceny i pojawiłem się tam, gdy rozgościł się na niej Killa Kela, który nie zrobił na mnie większego wrażenia. Termanology, który wyskoczył z hypeman'ami porwał publikę, zagrał fajny koncert z dużą energią. Nie zabrakło znanych numerów. Byłem ciekaw jak się zaprezentuję i zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Kolejnym składem był PIO Squad, a że fanem Czeskiego i Słowackiego rapu też nie jestem, więc pozwoliłem sobie na przerwę. Devin The Dude to raper, którego Polacy ostatnio bardzo polubili, z tego powodu, że promował jego muzykę Ten Typ Mes. Według mnie dobrze, bo Devin może nie jest najlepszym raperem g-funkowym, ale jego koncert zrobił na mnie wielkie wrażenie i uważam, że zagrał jeden z lepszych kempowych koncertów. Grał numer za numerem, bez zatrzymywania się i wielkich przesłań. Podobało mi się to. Na scenie był z hypeman'em oraz podśpiewującym muzykiem, który był niewidomy - bardzo dobrze mu to szło i jarałem się, że koncert jest w ten sposób urozmaicony. Publika też nie może narzekać na Devin'a, bo bawiła się świetnie. Po jego koncercie poszedłem odpocząć na górkę z której, z zajawką oglądałem i słuchałem Camp Lo. Kolejny raz mówię, że mogłem być pod sceną, ponieważ było klasycznie i energicznie, coś dla mnie. Camp Lo zagrali świetnie i w swoich "top 5" koncertów na HHK ich wymieniłbym na pewno. Już tylko oczekiwałem na gwiazdę wieczoru La Coka Nostra, a szczególnie by usłyszeć "Jump Around" House Of Pain. Bawiłem się na La Coka Nostra świetnie, mimo braku sił i wielkiego zmęczenia. Moje odpadające nogi musiały jeszcze się wysilić i poskakać na "Jump Around"! Mega, mega! Sobota zakończyła się wspaniale.

Jeśli mam marudzić to proszę organizatorów o kilka kwestii na przyszły rok do poprawy:
- niej techno i elektroniki na HHK (Adam Tensta, Vladimir 518 i jego DJ Mike Trafik itp.),
- kolejne stanie w kolejce, czyli kempowy hajs i Majkel Dżekson na piątce (zostawiłem na pamiątke hehe),
- opcje ze zmianami opasek (dostałem w piatek fioletową z zeszłego roku, a następny dzień musiałem je zmienić na tegoroczne) były chujowe,
- ogarnijcie ochronę, by tak nie przeszukiwała, bo po co komu grzebać w paczce od papierosów? Ja nie miałem problemów, lecz widziałem jak jakiś typek musiał zdejmować czapkę i buty na bramce, chore,
- dłuższe koncerty niektórych artystów (45 minut dla tego Devin'a czy J-Live'a to za krótko!),
- więcej hangarów, chociaż tyle, ile było w 2008 roku,
- ciepła woda w prysznicach na polu przez cały czas.

Pozdrawiam ekipę z którą przybyłem do Czech, szczególnie Jankesa ("zamiast liści..." haha! dobry melanżowanik), ekipę z którą byłem rozbity: Kuzby (dzięki za dach nad głową), Lichy, Andrew (super VIP! mordo Ty moja), Tyśka i Martyna oraz LikLika a.k.a. Pawełka, a także wszystkich których miałem rozbity na około siebie: Sebola, Lucę i Adę, ekipę z Zielonej Góry m.in. DTC i jego zajebisty namiot oraz Juzka i Miszczala z jego drużyną, typów z Włocławka, no i oczywiście Mailove spod Krakowa ("nie ważne gdzie śpisz, ważne gdzie śpisz!") i polski biały namiot ogrodowy przy wejściu na pole namitowe :) .

Ogólnie uznaję Hip Hop Kemp 2009 za bardzo udany:
- pod względem organizacyjnym jest wiele do poprawienia, bo zaliczają lekki regres,
- pod względem muzycznym był bardzo dobrze
- pod względem melanżu i kempowania na polu było ŚWIETNIE!


ENJOY YOUR LIFE IN LOVE & PEACE

3 komentarze:

  1. Propsuje ten wpis. Ciekawa relacja. Szkoda, że w tym roku nie dałem rady się pojawić, ale na CLMF też bawiłem się wyśmienicie. Mam nadzieję, że do zobaczenia na Outline!

    OdpowiedzUsuń
  2. Miszczyk porządna relacja z kempa z którą zgadzam się praktycznie w 100% !

    POzdrawiam również.

    Gdy ja mówie MI wy mówicie SZCZYK
    - MI
    - SZCZYK !

    Widzimy się za rok ( jeśli nie wcześniej ;) )
    Siemano !

    OdpowiedzUsuń